SCENA I
W tle: Requiem dla mojego przyjaciela. Adam, siedzący do tej pory tyłem do widowni, odwraca się. Jego twarz częściowo okrywa kaptur.
Adam: Na imię mam Adam. Od tylu już lat żyję jak człowiek wygnany z mojej osobowości, a równocześnie skazany na to, by ją zgłębiać. W ciągu tych lat docierałem do niej w nieustającym trudzie, często jednak myślałem z przerażeniem, że ją gubię, że oto zaciera się pośród procesów historii, gdzie decyduje ilość, masa. (Przez scenę przechodzą różni ludzie symbolizujący za pomocą rekwizytów, zachowania znak naszych czasów; w sposób bezładny i przypadkowy wypełniają przestrzeń sceniczną). Oto ludzie powracający zmęczeni z pracy i zmęczeni szukaniem pracy; oto przechodnie, którzy mijają w pośpiechu mnie i siebie, nie patrząc w oczy nikomu; oto ci, którzy trafiają do swych małych mieszkań i wspaniałych domów i cicho zamykają za sobą drzwi i furtki ogrodów. Oto ludzie naznaczeni piętnem choroby, kalectwa, uzależnienia, starości – wyrokiem bolesnej ponad miarę egzystencji; oto oni doświadczający rozczarowania w miłości i przyjaźni, w poszukiwaniu prawdy. Wszyscy przechodzą; każdy z nich niesie w sobie nieuświadomioną treść, która nazywa się człowieczeństwem.
(Scena pustoszeje, zostaje tylko Adam). O człowieczeństwo, które możesz być wypełnione po samą swą górną granicę lub wyniszczone po samą dolną. (Dźwiga się z kamienia i powoli zmierza ku wyjściu, mówi, garbiąc plecy i nie patrząc na widownię). Czuję się(...)